Za garść czerwońców

Lubię gatunek określany mianem historical fantasy, tak w książkach, jak na erpegowych sesjach. Zresztą z tych pierwszych czerpię garściami pomysły na te drugie. Za garść czerwońców Roberta Forysia przyniósł Mikołaj, ucieszyłem się, że dziad słucha  podpowiedzi i ochoczo zabrałem się do lektury.

O Robercie Forysiu wiedziałem niewiele, to moje pierwsze zetknięcie z tym autorem. O książce to i owo czytałem, ale nie za dużo, żeby się zanadto nie nastawiać. Polskiego fantasy w realiach historycznych mamy nie za wiele: była saga husycka Sapkowskiego, cykl Jabłońskiego, cykl krzyżacki Domagalskiego (za który pewnie niebawem się zabiorę), kilka powieści Twardocha i całą masę książek Komudy, którego jako pomysłodawcę erpegowych scenariuszy bardzo sobie cenię. A jak jest z Forysiem?

Obrazek

Za garść czerwońców opowiada o przygodach królewskiego instygatora Joachima Hirsza. Główny bohater jest trochę szpiegiem, a trochę detektywem pracującym dla tajnej kancelarii któlewskiej. To doświadczony śledczy, wprawny szermierz i do kompletu… czarownik, sięgający po pakty z demonami. Mimo swoich niesamowitych zdolności, nie jest jednak tak nudny jak mogłoby się wydawać, ma bowiem normalne ludzkie odruchy – jak widzi czterech przeciwnikow, to bierze nogi za pas. Hirsz to nie cyniczny super-Szarlej, ani twardziel Dydyński, choć do słabeuszy też nie należy.

Akcja książki rozgrywa się w 1648 roku, po śmierci Władyslawa IV, a przed elekcją Jana Kazimierza. Lubię siedemnasty wiek w Polsce, to bardzo ciekawy okres z którego fabularnie sporo można wycisnąć. Trochę obawiałem się, że dostanę powtórkę z warcholskiej Rzeczpospolitej Komudy, ale jak się okazało zupełnie niesłusznie. Joachim Hirsz wypić lubi, swój honor ma, od dziewek nie stroni, ale w niczym nie przypomina bohaterów powieści Komudy, a jeśli już, to bardziej pludraka, niż polskiego szlachciurę. Podobnie kreowany przez Forysia świat w niczym nie przypomina wizji Komudy, u którego ma się wrażenie, że po prostu czasami dorzuci do historycznej książki jakiś ochłap dla fanów fantastyki. Tu jest zupełnie inaczej.

Już w pierwszej z trzech części książki trafiamy na wampira, magów, wilkołaka i demony. Główny bohater korzysta z pomocy nie tylko swoich rębajłów, ale np. chowańca. A im dalej w las, tym więcej drzew… Książka z pewnością przypadnie też do gustu miłośnikom siedemnastego wieku, których irytuje przesadna stylizacja. Gdyby jeszcze pan Robert dał sobie spokój z „aliści”…

Fabularnie jest całkiem sympatycznie, choć niektóre rozwiązania są dość przewidywalne. Pomysł na jedną sesję ukrałem już, a wydaje mi się, że jeszcze jeden wykroję, nie jest źle. Mało tego, znowu nakręciłem się na granie w klimacie Dziwnych Pól. Kto wie, może korzystając z settingu Savage World of Solomon Kane, skrobnę kolejny po Panu Tumskim scenariusz w tych realiach.

Co mnie w książce boli? Diabeł z pudełka, który wyskakuje w kulminacyjnych punktach fabuły. Gdy nie ma śladów prowadzących do rozwiązania skomplikowanej zbrodni, instygator sięga po magiczne wizje, albo pomoc pojawiających się z nienacka nadnaturalnych znajomych. Ale niech tam, i tak z chęcią sięgnę po drugą część cyklu Początek nieszczęść królestwa.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książkowo. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na „Za garść czerwońców

  1. Piastun pisze:

    Czytałem „Za garść czerwońców” To bardzo zła książka. Nie dałem rady dojść do końca. Wysiadłem gdzieś przy fragmencie spółkowania wampirów czy coś w tym stylu. Dzięki takim książkom jak dzieło Roberta Forysia przekonuję się, że 30 lat temu umieli dobrze pisać. Sięgam po Lema lub Zajdla i już jestem w niebie. Niestety, współczesne polskie fantasy jest dla mnie nie do przejścia. Gniot na gniocie. Książki przypominają słabe sesje RPG i sprawiają wrażenie jakby powstały w ciągu 2 miesięcy pisania. Zero przemyśleń, zero pomysłów.

    A za notkę i tak dzięki. Czytało się przyjemnie, ot gusta inne 🙂

  2. karprpg pisze:

    Hej, nie sądzisz, że to dość kategoryczny osąd jak na człeka, który przeczytał może ćwierć książki? Bo wampirze „cos w tym stylu” jest gdzieś koło 80 strony. Imho dużo lepsza jest druga część „Cherem”. Żeby było jasne, ja nie uważam, że ta ksiażka to wiekopomne dzieło, to po prostu sympatyczne czytadło. Sięgając po nią nie spodziewałem się Huxleya, czy Tolkiena i może dlatego sie nie rozczarowałem.
    Nie podzielam też Twojej opinii, że 30 lat temu „umieli dobrze pisać”, po prostu obecnie mamy dużo większy rynek wydawniczy, a co za tym idzie do obiegu trafia też więcej literatury miernej. Ale mamy na naszym fantastycznym poletku zdolnych pisarzy ze świetnym warsztatem.

  3. Piastun pisze:

    Zgadzam się, osąd jest ostry choć nie skończyłem książki. Ale właśnie przez to, że odłożyłem ją nie dochodząc nawet do połowy świadczy o tym, że uznałem ją za słabą. Miałem kiedyś zwyczaj, że jeżeli zacząłem książkę, to bez względu na jakość, musiałem ją skończyć. To była bardzo głupia zasada. Uważam, że na świcie jest zbyt wiele pięknych i dobrych książek, aby tracić czas na czytanie tych słabych.

  4. karprpg pisze:

    Rozumiem, że ocena nie wzięła się z niczego, a wpływa na nią fakt, że „odpadłeś”, ksiażki bronić nie zamierzam.
    Ja mam podobnie z filmami, jak Ty miałeś z książkami, czasami męczę się okrutnie, może czas przyjać Twoją metodę, szkoda czasu 🙂

  5. Piastun pisze:

    Z filmami też tak mam 🙂 W obecnych czasach nie ma problemu z dostaniem filmów, książek itd. Pytanie, co masz sobie sprawiać nieprzyjemność? Dla jakieś zasady? Możesz powiedzieć przeczytałem 1000 książek, albo powiedzieć „przeczytałem 600 świetnych książek”.

    A tak BTW, czemu w tym roku nie bierzesz udziału w Konkursie Obietnica jako członek kapituły? Nie chciałeś czy ze względu na zamknięcie kariery w dziale nie bawisz się już w te tematy? Jakoś tak dziwnie gdy brakuje Cię w redakcji.

    • karprpg pisze:

      Tylko widzisz, czasami jest tak, że film jest mdły, przewidywalny i nawet wizualnie do bani, a trafia się w nim świetny patent na sesję, czy choćby inspiracja. Często tak mam z serialami, więc siedzę i męczę 8 sezon supernaturali 🙂
      W warhammera ostatnio grałem jakieś dwa, może dwa ipół roku temu, przygodę z tredycją zakończyłem na toolkicie – nie jestem na bieżąco. Poza tym ten konkurs to zazwyczaj kawał roboty, serio, zwłaszcza jak się chce rzetelnie napisać opinie dla autorów, a te należą się im jak psu buda. Nie chciałem. Mam erpega do napisania 🙂 A z redakcją wfrp oprócz wielu fajnych wspomnień i sentymentów łączy mnie jeszcze jeden duży projekt, który mam nadzieję domknie Karola, mi gdzieś tam po drodze brakło sił.

  6. triki pisze:

    „Dzięki takim książkom jak dzieło Roberta Forysia przekonuję się, że 30 lat temu umieli dobrze pisać. ”
    A Metalica skończyła się na Kill’em all. Piękne.

    Ilość crapu dziś i 30 lat temu jest bardzo podobna. Tyle, że dziś w gatunku wydaje się znacznie więcej tytułów, co z automatu zwiększa liczbę ciekawych pozycji.

  7. Piotr Korys pisze:

    Zawiodlem sie na drugiej ksiazce Forysia, na szczescie bardzo pomogla mi Tetralogia (obecnie) Krzyzacka Darka Domagalskiego, ktora uwazam za bardzo dobra. A z takich klimatow, to polecam Ci Charakternika Piekary. Tez 17 wiek, troche pozniej niz tu, tez magia i fajna historia.

  8. karprpg pisze:

    Drugiej w sensie „Początek nieszczęsc królestwa”? Bo Foryś ma jeszcze cykl Sztejer, do którego się nie przymierzam i jeszcze jedną książkę z bohaterem bliźniaczym do Hirscha.
    Domagalski jest na samym początku mojej listy, przynajmniej pierwszy tom, czyli „Delikatne uderzenie pioruna”, potem się zobaczy. Nie wiem, czy cięucieszę czy zmartwię – lubię zamkniete cykle, a Domagalski bodajże rok temu dopisał czwartą część…
    Piekary nijak nie trawię, ale to już kwestia gustu.

  9. Piotr Korys pisze:

    4 czesc to opowiadania, tylko daja swietny dodatek do cyklu. A Forysia to chyba tak, to.

  10. mrufon pisze:

    Domagalski nie wali na kolana ale oceń sam, każdy odbiera inaczej. Ja wiem, że do tego nie wrócę.

Dodaj odpowiedź do Piotr Korys Anuluj pisanie odpowiedzi